Kończy się czas drakońskich obostrzeń, zakazów etc. Ostatnie 2 miesiące media wypełniły nam szerzeniem histerii o grożącej nam katastrofie, ścielących się po ulicach trupach oraz ogniskach epidemii… No właśnie, gdzie? Nie w galeriach handlowych, nie w autobusach…. Największe zagrożenie epidemiologiczne dziennikarze, publicyści i domorośli „epidemiolodzy” zlokalizowali w kościołach!
Tak, od pierwszego dnia największe restrykcje dotknęły świątynie. Najpierw limit 50 osób, potem faktyczne zamknięcie kościołów (jak inaczej nazwać limit 5 osób). Do tego drakońskie (i potencjalnie bezprawne) kary nakładane przez sanepid na księży, którzy nie zmienili się w państwowych urzędników walczących z p(l)andemią i nie wyganiali wiernych, którzy chcieli się modlić z kościołów.
Jednak o ile niektórzy wierni nie poddawali się szaleństwu: nie przyjmowali Komunii świętej do ręki, nie zakładali do kościoła „kagańców”, szukali kościołów, gdzie mogliby wysłuchać Mszy świętej… to kapłani i biskupi nie stanęli na wysokości zadania. Masowe udzielanie dyspens, pokorne podporządkowanie się wszystkim absurdalnym zarządzeniom – niezgodnym z konkordatem – dają podstawę do jednego wniosku: wierni zostali przez większość swych pasterzy porzuceni. Jedyne co nam zaoferowano to… transmisje telewizyjne. Do niechlubnej historii przeszły głupawe wynurzenia arcybiskupa gnieźnieńskiego, prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka, który twierdził, że pójście do kościoła na Mszę świętą może być grzechem!
W trakcie wielu epidemii na przestrzeni dwudziestu wieków duchowni nie porzucali swoich wiernych: w ciężkich chwilach udzielali sakramentów, urządzali przepisane przez Kościół na czas zarazy modły… I nie były to jedynie kwestie wsparcia psychologicznego – wszak człowiek składa się z ciała i z duszy, a człowiek wierzący przede wszystkim duszę będzie chciał ratować…
To że Wielkanoc obchodziliśmy przy zamkniętych świątyniach, okrywa hańbą nie tylko rządzących, ale również biskupów, którzy dopuścili do tego przez swą bierność i poddawanie się zarządzeniom rządu, który w panice wymyślał coraz to nowe obostrzenia. Wielu hierarchów pozostaje w niezwykle dobrych relacjach z politykami partii rządzącej – dlaczego nie wykorzystali tych kontaktów aby pomóc wiernym? Czyżby zmienili wyznanie na, jak to określił dr Stanisław Krajski „religię zdrowia”? Być może… Niestety, ta epidemia przyniosła nam raczej obrazy tchórzostwa, nie tylko przed wirusem, ale także przed lewicową opinią publiczną, która w ślad za swoimi kolegami z zachodniej Europy znalazła sobie „chłopca do bicia” przy okazji epidemii – czyli Kościół.
Bo faktem jest, że to media wraz z rządzącymi nakręciły spiralę strachu, która wtłoczyła cały naród do mieszkań, narzuciła odstępy i kagańce. Ofiarami tego strachu padli: lekarze, górnicy… I gdyby Kościół bronił swoich praw, być może jeszcze więcej szamba w internecie mediach by „wybijało”, być może oprócz filmu Sekielskich powstałoby jeszcze kilka kąśliwych reportaży…. Ale hierarchowie spełniliby swój obowiązek wobec wiernych.
A właśnie, film „Zabawa w chowanego” wywołał niemal natychmiastową reakcję Episkopatu, skargę do Watykanu i wręcz stygmatyzującą wszystkich księży akcję plakatową w kościołach. Czy taką reakcję wywołało rozgonienie przez policję pielgrzymki z Łowicza na Jasną Górę? Czy ktoś ujął się za represjonowanymi pątnikami? Nie! Najwidoczniej dla Episkopatu Polski najistotniejsze są sprawy tego świata, termin wyborów, zbiorki na respiratory, ale tak osławione „dobro duchowe wiernych” musi ustąpić przed rządowym dekretem. Nawet tak upadłe i liberalne episkopaty jak np. francuski miały odwagę krytycznie wypowiadać się o rządowych restrykcjach. Politycy i kapłani mieli pełne usta cytatów z kard. Wyszyńskiego i Jana Pawła II…. a przy wszystkich „ale” do tych postaci jestem pewien, że nie pozwoliliby oni na wyganianie katolików ze świątyń. Jakże niewielu księży nie opuściło w tych trudnych dniach wiernych – oby był to zaczyn odnowy Kościoła w Polsce i oczyszczenia go z tych, którzy stracili Wiarę i zapomnieli o sensie swojej posługi!