Ostentacyjne działania Aleksandra Łukaszenki, czy Baszara al-Assada często podchwytywane są przez media głównego nurtu, które ilustrują nimi informacje o ucisku społecznym, gnębieniu ludzi i łamaniu praw człowieka. Tymczasem przywódcy ci są niejako reliktami minionej epoki, w której grało się w otwarte karty, gdzie każdy wiedział na co się pisze. Dziś dyktatura jest już passé. Prawdziwy triumf zamordyzmu następuje bowiem wtedy, gdy człowiek nie wie, że jest zniewolony. Może się to odbyć na drodze poprawności politycznej, gdzie stopniowo wyłącza się pewne aspekty życia z debaty publicznej lub poprzez uzależnienie i ubezwłasnowolnienie wyborcy od państwa, które czasem coś daje, czasem na coś zezwoli, lecz w gruncie rzeczy cały czas pilnuje, by człowiek nie wychylił się z szeregu.
Pod tym względem mistrzami nowej międzynarodowej dyktatury koncernów są twórcy różnego rodzaju portali społecznościowych, z których każdego dnia korzystają miliardy użytkowników, natomiast nieliczni są odłączani od usługi, aby zapobiec rozsiewaniu ziaren wątpliwości. To obraz żywcem zaczerpnięty z fabuły filmy „Oni żyją”, gdzie ludzie podprogowo byli programowani na to, aby się rozmnażali, konsumowali i nie zadawali pytań. W tym idealnym zamordystycznym świecie nie trzeba było jednak nikogo fizycznie likwidować. Wystarczyło odciąć niepokornego delikwenta od „Matrixa”. Wówczas mógł krzyczeć sobie do woli, lecz nikt go nie usłyszał, a po jakimś czasie umierał gdzieś z głodu.
Choć nie jesteśmy jeszcze na takim etapie, wszystko w tym właśnie kierunku zmierzam. Rolę „Matrixa” wciąż pełni jeszcze państwo, które bez przemocy może doprowadzić do ludobójstwa odbierając konkretnym jednostkom środki do życia. Wystarczy bowiem kilka kontroli, błędów w rejestrze, urzędniczych zaniedbań i niekorzystnych wyroków, aby pozbawić człowieka wszystkiego co w życiu zgromadził. Powoli jednak rolę tę przejmują międzynarodowe korporacje pokroju Google, które już teraz decydują o treści na jaką trafimy, informacjach, o których się dowiemy, działaniach, których się nauczymy i poglądach, jakie sobie wyrobimy. Firm, których jedynym celem jest wychowanie nowego rodzaju człowieka, bez względu na koszta, wpadki i absurdy z jakimi przyjdzie się mierzyć jest oczywiście więcej, a że sprawa jest poważna, może przekonać się każdy rząd, który odważy się wziąć pod kontrolę ten chory proceder, lub przynajmniej spróbuje opodatkować. Wówczas do drzwi pukają zaprzyjaźnieni Amerykanie, którzy przypominają o strategicznych sojuszach i wojskach zlokalizowanych za rogiem, stacjonujących tam oczywiście dla naszej ochrony. Zazwyczaj kończy się to jak w przypadku obecnego rządu PiS, który nie tylko wycofał się z projektu podatku dla usług elektronicznych, lecz teraz deklaruje jeszcze budowę eksterytorialnych baz dla Amerykanów, których żołnierze zostaną wyjęci spod jurysdykcji polskiego prawa. Gdyby jednak jakiś przywódca nie opamiętał się w porę, zawsze można u niego w kraju „wywalczyć demokrację”, która wraz z rządem usunie wszelkie głosy sprzeciwu, a nazajutrz wszystkie media opowiedzą o zwycięstwie wolności i praw człowieka, które nomen omen kończą się tam, gdzie zaczyna zdrowy rozsądek.