Od poniedziałku zamknięte będą kina, teatry, ogrody zoologiczne, obiekty sportowe i wiele innych, a restauracje, puby i kluby będą funkcjonować jedynie do godz. 20.00 Na szczęście to scenariusz nie dotyczący jeszcze Polski. Powyższe ograniczenia dotyczą na razie Czech i Słowacji, ale państwa te jeszcze do niedawna uchodziły w naszym kraju za ostoję spokoju, normalności i względnej stabilności. Tymczasem nasi południowi sąsiedzi notują teraz po 6 tys. przypadków zarażeń dziennie!
Władze Polski też zdecydowały się na kolejne ograniczenia naszej wolności, a w zasadzie powrót do „rozrywki” sprzed kilku miesięcy i nakazały maskowanie nosa i ust w przestrzeni publicznej. To jednak na razie tyle, a i w tym przypadku nie ma jakiegoś dużego nacisku, co najlepiej udowodniły organizowane w całym kraju sobotnie manifestacje. Co prawda w Gdańsku i Wrocławiu doszło do incydentów prowadzących ostatecznie do rozwiązania zgromadzeń, ale od dawna słychać w sieci retoryczne pytania, na ile są to jeszcze polskie metropolie.
Póki co obowiązek noszenia masek jest, ale nie ma podstawy prawnej by go wyegzekwować. Sytuację zmieniłoby wprowadzenie stanu wyjątkowego, w tym przypadku konkretnie stanu klęski żywiołowej wywołanej epidemią, ale na to władze raczej się nie zdecydują, biorąc pod uwagę fakt, że wpływy z mandatów byłby o wiele niższe od rekompensat, o które wówczas mogliby ubiegać się przedsiębiorcy za wszystkie straty poniesione w związku z nałożonymi ograniczeniami.
Tymczasem w USA już ponad 6 tys. pracowników naukowych prestiżowych uczelni podpisało się pod petycją apelującą do władz wszystkich państw, aby nie stosować masowych lock-down’ów i nie podsycać atmosfery ciągłego zagrożenia, bowiem niesie to ze sobą zagrożenie o wiele poważniejsze od epidemii. Z wirusa można się przecież wyleczyć, a szkody powstałe w psychice człowieka mogą pozostać z nim do końca życia.
To jednak nie martwi rządu PiS, którego głównym problemem jest teraz „nalanie z próżnego”, czyli uzupełnienie gigantycznych strat w budżecie państwa. Na to specjaliści rządu Mateusza Morawickiego mają jak zwykle tylko jedno rozwiązanie – wyższe podatki, przez co już niedługo Polacy pracujący za granicą zostaną zobowiązanie do uregulowania różnicy powstałej w wyniku nałożenia o wiele mniejszej daniny przez kraj, na terenie którego pracują, w stosunku do tego, co nałożyłby na ich dochód Polski fiskus. Przekładając to na ludzki język, niedługo pracując nawet za granicą zapłacimy taki sam podatek od tego co zarobimy, jak byśmy pracowali w Polsce. A to tylko jeden rodzaj daniny publicznej. Drugą jest np. VAT, którego podwyższoną stawkę przedłużył na kolejny rok prezydent Andrzej Duda podpisując kolejną nowelizację w tej sprawie.
Zawsze jednak mogło być gorzej. W końcu „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. Oczywiście na wsi teraz nie ma mowy o spokoju, bowiem już na wtorek rolnicy zaplanowali kolejne protesty, ale wojny jeszcze nie ma. Mniej szczęścia mają Ormianie z Górskiego Karabachu, którzy od 27 września walczą o swą ziemię z Azerbejdżanem. Choć w ubiegły piątek szefowie dyplomacji obu państw podpisali w Moskwie oficjalne zawieszenie broni, jego postanowienia cały czas są łamane przez jednych i drugich. A to niestety nie wróży rychłego końca konfliktu w Górskim Karabachu.