Wobec Konfederacji złudzenia żywiłem jedynie przez bardzo krótki czas. Będąc tradycjonalistą i tożsamościowcem, największą sympatią obdarzałem początkowo Grzegorza Brauna. Wydawało mi się, że ma on szansę pójść drogą katolickiego tradycjonalizmu (emblematyczną postacią dla której był Jacek Bartyzel), na co zdawał się wskazywać deklarowany przez Brauna monarchizm. Szybko jednak okazało się, że hałaśliwy katolicyzm Brauna to jedynie dodatek do jego zasadniczo libertariańskiego światopoglądu.
Pod pojęciem katolickiego tradycjonalizmu tymczasem, moim zdaniem, rozumieć by należało między innymi odejście od liberalnego indywidualizmu w antropologii politycznej, na rzecz katolickiego personalizmu i wkomponowania osoby ludzkiej w organicznie pojmowaną wspólnotę, zatem także odczytywanie dobra osoby jako nierozdzielnego od dobra społeczności do której osoba taka należy. Implikować powinno to również porzucenie liberalnej idei wolności abstrakcyjnej i również liberalnej idei „wolności negatywnej”, na rzecz idei konkretnych praw i konkretnych wolności przysługujących konkretnym kategoriom ludzi i konkretnym ludzkim społecznościom. Implikować powinno wreszcie porzucenie liberalizmu ekonomicznego na rzecz bardziej zgodnych z nauczaniem społecznym Kościoła rzymskokatolickiego modeli społeczno-ekonomicznych, jak dystrybucjonizm.
Żadne podobne przewartościowanie nie da się zauważyć w przypadku Grzegorza Brauna, który pozostał społecznym indywidualistą oraz filozoficznym i ekonomicznym liberałem – tyle, że chodzącym w niedziele do kościoła. Coraz słabiej słyszalne stały się też monarchistyczne i konserwatywne treści jego przekazu politycznego, coraz zaś bardziej eksponowaną pozycję zajmowały treści warcholskie, antypaństwowe, libertariańskie i wreszcie też oszołomskie. Grzegorz Braun okazał się więc wielkim politycznym rozczarowaniem.
Narodowcem nigdy nie byłem, więc też do Ruchu Narodowego nigdy mnie nie ciągnęło. Tym bardziej wstrętny mi jest wszelki libertarianizm – również ten prawicowy w wydaniu korwinistów. Tym niemniej, ze względu na organicystyczne treści obecne w myśli narodowej, Ruch Narodowy potencjalnie mógłby być mi bliski. W czasie prawyborów w Konfederacji, jedyne dwa przemówienia nieokraszone libertariańskimi przesądami ideologicznymi w rodzaju prywatyzacji szkolnictwa, zaprezentowali uważający się za narodowców Magdalena Ziętek-Wielomska i Krzysztof Bosak.
Wartościową z mojego punktu widzenia sytuacją byłoby więc, gdyby Ruch Narodowy zmierzał w kierunku stania się siłą odwołującą się do społecznego organicyzmu i narodowego solidaryzmu. Wydaje się to jednak dziś skrajnie nieprawdopodobne z dwóch powodów.
Przede wszystkim, dla spełnienia takiego ideału, Konfederacja musiałaby być postrzegana przez swych uczestników jako czysto techniczny sojusz wyborczy na zasadzie „maszerujemy oddzielnie, uderzamy (tzn. startujemy w wyborach) razem”. Zasadne byłoby wtedy powołanie dwóch kół poselskich, z których to narodowe stałoby na gruncie zasad nacjonalistycznych – na przykład w zakresie stosunku do imigracji, czy postrzegania miejsca w polskiej wspólnocie narodowej Polaków żyjących za wschodnimi granicami państwa polskiego w jego dzisiejszej postaci, zyskiwać to powinno jednak również wyraz we wspomnianych solidaryzmie i organicyzmie społecznym.
W układzie takim narodowcy wzywaliby przed każdymi kolejnymi wyborami do głosowania na kandydatów nacjonalistycznych na wspólnych listach Konfederacji, libertarianie zaś – do głosowania na kandydatów libertariańskich. Obydwie grupy korzystałyby zarazem z premii z tytułu startowania ze wspólnej listy kumulującej ich elektoraty, następnie zaś działały oddzielnie – wedle swych własnych tożsamości politycznych.
Po drugie, faktyczne kierownictwo Ruchem Narodowym musiałoby spoczywać w rękach nacjonalistów, nie zaś chadeków jak Krzysztof Bosak, lub możliwych do ugniatania w każdym kierunku ludzi z plasteliny jak Robert Winnicki. Wspólne pole organicznikowskiego i solidarystycznego nacjonalizmu z tradycjonalizmem jest znacznie szersze, niż wspólne pole z liberalną i atlantycką chadecją.
Żaden z tych dwóch warunków nie został spełniony, liberalne kierownictwo Ruchu Narodowego sprzyjać zaś zaczęło ewolucji Konfederacji nie w kierunku czysto technicznego sojuszu wyborczego idących własnymi drogami i zachowujących odrębne tożsamości środowisk nacjonalistycznego i libertariańskiego, lecz w kierunku stworzenia mniej czy bardziej zwartej jednej partii politycznej, w której dokonałaby się ideowa i programowa osmoza nacjonalizmu z libertarianizmem.
Takie zlanie się możliwe jest oczywiście jedynie w warunkach „odcięcia skrajności”, tak więc wyrzucenia z tożsamości nowego ugrupowania wszystkich tych elementów nacjonalizmu które nie byłyby możliwe do zaakceptowania dla libertarian, jak i odcięcia tych wszystkich elementów libertarianizmu, które nie byłyby możliwe do zaakceptowania dla narodowców.
Problem w tym, że takie „cięcie po skrzydłach” oznacza pozbycie się przez środowisko narodowe nieliberalnych treści jego doktryny, tak więc organicyzmu, solidaryzmu, wspólnotowości, czy nawet potencjalnie możliwego do wypracowania hierarchizmu i autorytaryzmu. Z nacjonalizmu Ruchu Narodowego wycięte muszą więc zostać wszystkie elementy wartościowe. To, co zostaje, to katolicyzm ujmowany w formułę chadecji oraz idea „narodu kulturowego” tak bardzo rozmyta, że de facto nie różni się już niczym od idei narodu obywatelskiego charakterystycznej choćby dla USA czy Francji.
Operacja dokonana na Ruchu Narodowym jest zatem analogiczna, jak operacja dokonana przez Grzegorza Brauna na jego nominalnie konserwatywnym środowisku. Jest to oczywiście wielkie polityczne zwycięstwo Krzysztofa Bosaka, który w postnacjonalistycznej formacji chadecko-liberalnej znajdował się będzie w samym centrum, podczas gdy w esencjonalnie pojętym ugrupowaniu narodowym mógłby być co najwyżej liberalnym ekstremum i najbardziej prosystemowym marginesem.
Najsilniejsze polityczne morale w Konfederacji mają niewątpliwie libertarianie od Korwina, będący również grupą najbardziej energiczną i górującą nad pozostałymi intelektualnie. Gdy słyszymy w środkach masowego przekazu o Konfederacji, słyszymy niemal zawsze o inicjatywach i działaniach korwinistów. Janusz Korwin-Mikke od z górą trzydziestu lat mówi swoje, nie oglądając się zupełnie, jak odbije się to na jego popularności. Korwiniści przekonani są po prostu że mają rację, a jeśli społeczeństwo im jej nie przyznaje, to tym gorzej dla społeczeństwa. Taka pryncypialność i konsekwencja w pracy politycznej przyniosły korwinistom efekty w postaci poparcia stale oscylującego w okolicach pięciu procent. Gdyby sam Korwin-Mikke był osobą mniej egotyczną i dojrzalszą emocjonalnie, budząc większe zaufanie w społeczeństwie, libertarianie zdobywaliby w kolejnych wyborach, pomimo swoich skrajnie oderwanych od rzeczywistości poglądów, nie po 5% ale po 10% poparcia.
Asekurancko prowadzone przez swoje kunktatorskie i oportunistyczne kierownictwo środowisko narodowe, pomimo kilku już lat istnienia jako partia, niezmiennie oscyluje wokół 2% poparcia społecznego, a wystawiony przez nie w wyborach prezydenckich Krzysztof Bosak zdobył mniej głosów niż Konfederacja w wyborach parlamentarnych. Partia badająca słupki poparcia zanim zdecyduje się wyrazić stanowisko w jakiejkolwiek sprawie, gotowa zmienić je pospiesznie pod presją prawicowych dziennikarzy lub sondaży opinii publicznej, niemal wstydząca się swojej własnej nacjonalistycznej tożsamości (a może już tylko korzeni?), skazana jest na bycie zdominowaną przez bardziej pewnego siebie i swoich racji libertariańskiego partnera.
Konfederacja ewoluować będzie zapewne w kierunku coraz większej symbiozy swoich uczestników, tak więc dalszej degeneracji narodowców w libertarianizm. Podobnie jak przyznający to otwarcie Grzegorz Braun, są oni świadomi, że bez sojuszu z korwinistami nie mają szans na zachowanie mandatów poselskich, których pełnienie jest dla wielu z nich jedynym pomysłem na życie i warunkiem materialnej stabilizacji. Wiązanie zatem nadziei z Ruchem Narodowym lub z Grzegorzem Braunem wydaje się być pozbawione podstaw.