Z zainteresowaniem przeczytałem inspirujący komentarz kol. Przemysława Piasty „Sprawiedliwość po polsku”(„Myśl Polska”nr 41-42 z 10-17 października 2021 r.), napisany na kanwie lektury książki Mariana Szłapy „Na stos” (Toruń, 2019). Książka M. Szłapy i tekst kol. P. Piasty są krytycznym komentarzem do „ustawy dezubekizacyjnej” z 2016 r. odbierającej dawnym funkcjonariuszom służb mundurowych PRL i ich rodzinom prawa do przywilejów emerytalnych.
Argumentacja kol. P. Piasty zasadza się na trojakiego rodzaju zarzutach: 1) przyjęta przez PiS ustawa nie rozróżnia funkcjonariuszy obciążonych represjami politycznymi od nieobciążonych nimi, oraz od zweryfikowanych pozytywnie w 1990 r.; 2) ustawa podważa pewność i wiarygodność państwa polskiego; 3) ustawa „wyrzuca na śmietnik historii” oraz „skazuje na nędzę i marginalizację” dawnych funkcjonariuszy mundurowych PRL. Argumentację zawartą w punkcie trzecim zdaje się też rozwijać książka M. Szłapy, będąca zawodowym życiorysem dwojga pokrzywdzonych przyjęciem ustawy funkcjonariuszy policji którzy karierę rozpoczęli jeszcze u schyłku lat 1980 w MO.
Argumenty ujęte w dwóch pierwszych punktach nie powinny budzić w nas wątpliwości. Do istoty naszej cywilizacji należy zasada „Pacta sunt servanda”. Ma ona znaczenie szczególnie w odniesieniu do państwa, które jest przecież podmiotem abstrakcyjnym: dany podmiot, stając się stroną zobowiązania którego drugą stroną jest państwo, nie wchodzi w taki stosunek z partią X lub partią Y, czy też z takim lub innym politykiem – wchodzi w taki stosunek z państwem polskim, będącym kategorią wykraczającą ponad subiektywny wymiar poszczególnych ekip rządzących, czy nawet ustrojów i formuł w jakich państwo to bywa historycznie zorganizowane. Dlatego właśnie w kategorii w zasadzie zdrady narodowej należy potraktować ujawnienie pod pretekstem „dekomunizacji” przez IPN w 2019 r. danych agentów polskiego wywiadu zagranicznego zawartych w archiwach z okresu PRL.
Obok wiarygodności państwa równie ważna jest jego pewność: by nie odwracało ono swoich wcześniejszych decyzji, czyli nie wykraczało z kolei przeciwko zasadzie „Lex retro non agit”. Jeśli dane przywileje (lub odznaczenia honorowe, czy nawet miejsca pochówku) zostały nadane zgodnie z obowiązującym im współcześnie prawem, to nie wolno ich cofać. Jeśli kogoś raz zweryfikowano pozytywnie i nie doszło przy tym do nieprawidłowości, to nie wolno tego odwracać. Polityka PiS w tej kwestii niszczy autorytet państwa polskiego. Kto bowiem z takim państwem będzie chciał nawiązać współpracę, jeśli zwykła zmiana ekipy rządzącej po kolejnych wyborach poskutkować może zamianą dawnych gratyfikacji i uznania na prawnie usankcjonowane systemowe represje? Nawet w stosunkach prywatnych człowieka zmieniającego diametralnie zdanie i odrzucającego zaciągnięte wcześniej zobowiązania uznajemy za niegodnego poważnego traktowania.
O ile jednak zasadna wobec ustawy „dezubekizacyjnej” jest krytyka prowadzona z pozycji statokratycznych, o tyle dużo słabiej już, moim zdaniem, wypada krytyka z pozycji, nazwijmy je, „sentymentalnych”. Po pierwsze, dlatego że odwołuje się do czynników emocjonalnych, próbując grać na naszym współczuciu wobec „rodzin” (w domyśle: „wdów, kobiet i dzieci”) czy „słabych staruszków”. Narracja taka zwyczajnie nie jest ukierunkowana na nasz rozum który powinien być tu instancją rozstrzygającą, chybia więc niejako celu.
Drugi powód jest jednak ważniejszy, acz na jego tle rysuje się też rozleglejszy problem. Otóż, uformowani w najszerzej choćby rozumianej tradycji patriotycznej, mundur i służbę państwową podświadomie kojarzymy z jakoś tam „zdrowymi” poglądami: policjanci, żołnierze i funkcjonariusze innych służb mundurowych służą przecież osobiści Ojczyźnie, stanowiąc przez to niejako elitę społeczeństwa i zasługując z racji swej służby na szczególny szacunek. Noszenie munduru w naszej podświadomości łączy się automatycznie z patriotyzmem i etosem służby państwowej, tak więc z etosem niemal rycerskim.
W ostatnich latach, między innymi obecność na różnych grupach dyskusyjnych gdzie udzielają się też epigoni różnych zrzeszeń w rodzaju„Ludowego Wojska Polskiego” czy innych „Bractw Mundurowych”, ale też obserwacja wydarzeń politycznych głównego nurtu, zweryfikowała u mnie takie podświadome intuicje. Okazuje się bowiem, że służby mundurowe wcale nie funkcjonują poza ideologicznym i cywilizacyjnym paradygmatem w którym w danym okresie zorganizowana jest wspólnota polityczna. Boleśnie przekonali się o tym niedawno Robert Bąkiewicz i reszta obozu PiS-owskiego, zaatakowani werbalnie przez liberalną światopoglądowo weterankę Powstania Warszawskiego Wandę Traczyk-Stawską.
Również epigoni służb mundurowych PRL nader często okazują się mieć poglądy utrzymane w tonie manifestacji niegdysiejszego KOD-u, którego szeregi zresztą licznie zasilali. Wulgarne plucie na II RP, Józefa Piłsudskiego, NSZ i powojenne podziemie antykomunistyczne, wobec których powtarza się wszystkie zarzuty komunistycznej propagandy – z „faszyzmem”, „zbrodniami”, uciskiem „klas ludowych”, „rejteradą przez Zaleszczyki”,„kolaboracją z Niemcami” i „szpiegostwem” – to stały element narracji tych środowisk. Zarzutem naszym nie jest tu zresztą samo podnoszenie tego rodzaju faktów, ale ton w jakim jest to robione i zawężanie obrazu nielubianych przez siebie postaci i epizodów polskiej historii w zasadzie jedynie do elementów je kompromitujących. I jeszcze dobór tych nielubianych epizodów i postaci, gdzie podstawowym kryterium jest negatywny stosunek do komunizmu i do Rosji – do wora z „brudami” trafia więc w zasadzie wszystko to z polskiej historii, co nie było działaniem ściśle na rzecz Rosji lub rosyjskiego komunizmu.
Dodajmy do tego liberalny w istocie światopogląd i postawy w dziedzinie kultury: mniej czy bardziej wojujący ateizm, poparcie dla pornografii i rozpusty, wspieranie demonstracji za mordowaniem dzieci w łonie matek, wyśmiewanie praktycznie każdej polskiej inicjatywy patriotycznej czy wzmacniającej polski potencjał, jeśli nie jest ona równocześnie działaniem na rzecz Rosji. Wśród wielbicieli „Ludowego Wojska Polskiego” na porządku dziennym jest więc wyśmiewanie choćby Wojsk Obrony Terytorialnej gdyż PiS tworzy je przeciw Rosji,choć przecież niezależnie od tego przeciw komu są pomyślane, wzmacniają one polską obronność i ducha wojskowego i patriotycznego w narodzie. Wyśmiewa się przekop przez Mierzeję Wiślaną, choć przecież odblokowanie portu w Elblągu jest czymś obiektywnie korzystnym, podobnie jak czymś pozytywnym jest samowystarczalność transportowa wobec sąsiadów – nawet wobec tych najbardziej przyjaznych. Wyśmiewa się plany odbudowy Pałacu Saskiego, bo… no właśnie, właściwie dlaczego? Chyba jedynie dlatego, że byłaby to manifestacja polskiego patriotyzmu, a środowiska nostalgików PRL reagują na niego alergicznie.
Wydaje się, że wielu z nas ma mocno wyidealizowany obraz PRL jako „państwa narodowego”a jego funkcjonariuszy jako „patriotów w mundurach” chroniących nas przez lata przed zachodnią liberalną zgnilizną, imperializmem Anglosasów i rewizjonizmem Niemców. Może gra tu jakąś rolę szukanie polskiego analogonu rzeczywiście propaństwowo nastawionych rosyjskich „siłowików”czy roli armii i służb w azjatyckich krajach (post)komunistycznych. U nas to przecież jednak właśnie służby (gen. Kiszczak) i wojsko (gen. Jaruzelski) osłaniały i współinspirowały demoliberalny demontaż Polski Ludowej i przeciągnięcie naszego kraju do obozu zachodniego. Generał Jaruzelski po ’89 próbował kreować się na jednego z ojców III RP i demoliberalnej transformacji systemowej. Postkomunistyczne SLD wciągnęło na swoich listach wyborczych do Sejmu obecnej kadencji skrajnych kulturowych liberałów od Biedronia. Czytelnicy libertyńskiego „Nie” i równie libertyńskich antykatolickich „Faktów i Mitów”to też głównie rozmaite „sieroty po PRL”, z dawną UB-ecją włącznie (to właśnie od dawnych funkcjonariuszy obydwie redakcje czerpały obficie obyczajowe plotki na temat katolickiego kleru i „Solidarności”, którymi następnie zapełniały swoje szpalty).
Postkomuniści to nie są więc żadni „nasi”, których moglibyśmy żałować i się nad nimi rozczulać. Dawni funkcjonariusze mundurowi służb PRL światopoglądowo stali zaś zazwyczaj gdzieś obok Urbanowskiego „Nie”, Ruchu Palikota czy później KOD-u. Nie ma więc żadnych „starych, dobrych komuchów”, żadnego „starego, dobrego, konserwatywnego SLD” – to polityczna fatamorgana, za którą ku swojej politycznej zgubie gonią od lat środowiska przezywane „endokumunistycznymi”. Na horyzoncie miga im a to jakiś Leszek Miller, a to jakaś Magdalena Ogórek, a to Monika Jaruzelska, kończy się zaś to wszystko co najwyżej późniejszym głosowaniem na Trzaskowskiego. Bo w rzeczywistości pod wyliniałym już na szczęście i rozpadającym się postkomunistycznym sztandarem skrywają się jedynie rozmaite liberalne zmory, jęczące coś o „faszystach z NSZ” i „radzieckich wyzwolicielach”. Propaństwowa, konserwatywna kulturowo lewica postkomunistyczna bowiem nie istnieje. Nawet generał Jaruzelski w swoim kultowym wśród co poniektórych wywiadzie dla „Pro Fide, Rege et Lege” zaprezentował się jako bezideowy oportunista i koniunkturalista.
Czy zatem powinniśmy żałować dawnych UB-eków i SB-eków? Oczywiście, że nie; zamiast bowiem w obliczu rozpadu realnego socjalizmu wzmocnić państwo, oczyszczając je z elementów niefunkcjonalnych jak zrobiono to w Chinach, w Wietnamie, w Angoli i w kilku innych krajach, pilotowali westernizację Polski, licząc na miękkie lądowanie w nowej rzeczywistości. Po latach tą amortyzującą poduszkę się im zabiera, o co jedynie do siebie mogą mieć pretensję – gdy mieli władzę, mogli przecież obronić kraj przed westernizacją i zlikwidować siły prozachodnie, zamiast oddawać im władzę. Nie rozczulajmy się też nad postkomunistami ani „starymi, dobrymi komuchami”, bo to też liberałowie – większość z nich lepiej czuje się zresztą w towarzystwie Michnika, Kijowskiego, Biedronia i Marty Lęmpart, niż czułaby się, powiedzmy, w towarzystwie redaktorów „Myśli Polskiej”z ich „dziwnymi”narodowymi i katolickimi sentymentami historycznymi.